
- Mojej muzie i zarazem siostrze Grażynie Cupiał – dedykuję Dusielaka . Dusielak
Jacek wyszedł przed chałupę i po cichu zamknął drzwi. Zszedł z dwóch schodków i przeciągnął się błogo. Uwielbiał te letnie poranki, gdy pełen energii mógł cieszyć się życiem. Jego jasne włosy lekko poruszył wiatr, a w niebieskie oczy wpadły pierwsze promienie wschodzącego słońca. Oparł się o ścianę i cieszył się ciepłymi promieniami czerwcowego słońca. Przymrużył lekko oczy i patrzył na mgły unoszące się nad nadpilicznymi łąkami, na bociana sfruwającego z gniazda i lądującego tuż nieopodal rowu, klangor żurawi nad rzeką i śpiew skowronka ledwie co obudzonego. Uwielbiał takie miejsca, dlatego postanowił zabawić w tej wiosce nieco dłużej. Nie wiedział, gdzie jest, bo stracił przytomność z wyczerpania. Ocknął się dopiero w izbie u chłopa. Otworzył oczy i zobaczył orzechowe oczy młodziutkiej dziewczyny , która podawała mu zimną wodę z glinianego kubka. Pił małymi łyczkami i dochodził pomału do siebie. W końcu odzyskał całkowicie jasność, myślenia i wiedział, że tu mu się poprawi. Przy piecu stała szczupła kobieta w lnianej spódnicy i bluzce, na nogach miała lekkie trepy bez pięt. Mieszała coś w garnku. W łóżku po drugiej stronie dużego chlebowego pieca , siedziała czwórka dzieciaków, ciekawie na niego zerkając.
Gospodarz był niewysokiego wzrostu, ogorzały od słońca, czerstwy, z sękatymi dłońmi. Do kuchni weszła jeszcze jedna, identyczna dziewczyna, z orzechowymi oczami, jak ta co mu podawała wodę. Potrząsnął głową i zamrugał powiekami, ale postać nie znikała. Zaśmiała się ta, co mu pić dawała i powiedziała – to moja siostra bliźniaczka. Ja jestem Zosia a to Marysia – pokazała na siostrę. Ta już zajęta przecedzaniem mleka, tylko zerkała na przybyłego . A ty jak masz na imię – zapytała Zosia . Jacek – odparł i się uśmiechnął. Marysia nalała ze skopka mleka do małych garnuszków, ukroiła chleba, kładąc go na stole. No dalej wieczerzajta – powiedziała do dzieci, które wyskoczyły z łóżka i przepychając się siadły do stołu, wzięły po kromce chleba, popijając jeszcze ciepłym mlekiem. Za kilka minut dzieciaki były ponownie w łóżku i do stołu zasiedli starsi. Marysia ponalewała do kubków mleka, a Zosia ukroiła grube pajdy chleba. Gospodarze kończyli chleb kilkudniowy z poprzedniego wypieku, bo nic nie mogło się zmarnować. Wieczerzali ze smakiem, tylko Jacek powiedział, że napije się mleka, bo dawno nic nie jadł i może mu zaszkodzić. Rozumieli to, bo znali głód, którego często zaznawali. Po wieczerzy Jackowi chłop rzucił kożuch na podłogę w kuchni i powiedział, że tu może spać. Gospodarze i córki poszły spać do izby, nie zamykając drzwi, bo było ciepło.
W tę noc Jacek wzmocnił się znacznie, choć nie spał ani chwili. Nagle usłyszał skrzypienie wiadra i lekkie postękiwanie zza sąsiedniej chałupy, poszedł w kierunku skąd dochodził hałas. To co zobaczył, zachwyciło go i oczarowało. Przy studni z kulką, stała dorodna, piękna dziewczyna z zaplecionym grubym blond warkoczem w lekkiej lnianej spódnicy i bluzce haftowanej w kwiatki. Nabierała wodę i wylewała do beczek stojących obok. Nie zauważyła chłopaka i czuła się swobodnie, a on stał urzeczony jej pięknem. Najbardziej podobały mu się pełne czerwone usta i lekka para jaka się z nich wydobywała. Kątem oka zobaczyła chłopaka co się gapisz – odwróciła się i zapięła guzik przy rozchylonej bluzce. Piękna jesteś i taka silna, że aż miło widzieć taką siłaczkę. Popatrzyła na niego z zainteresowaniem. Spodobał się jej, bo był wysoki, szczupły, z długimi falowanymi włosami i niebieskimi oczami . Za to ty na mocarza nie wyglądasz – powiedziała i uśmiechnęła się. Tak sądzisz odparł, podszedł do studni i raz za razem wyciągał wiadro z wodą. Zdziwiła się i powiedziała – fiu fiu – bo za kilkanaście minut wszystkie beczki i koryto były pełne. Weszła do obory i wyprowadziła dwie krowy. Zaczęła je pędzić na łąki nad Pilicę, biegła boso smagając od czasu do czasu krasule, aby szły na pastwisko, bo te już chciały skubać trawę. Jacek popatrzył i poszedł za nią.
Dziewczyna nie protestowała, była zadowolona, że młodzieniec idzie. Nagle, gdzieś zniknął – gdzie się podział – pomyślała, a może się jeszcze zjawi.
Wracała w towarzystwie skowronka, który śpiewał swoją melodię, bez ustanku nad jej głową . Nagle Jacek wyrósł przed nią, wychodząc ze starego okopu. Uśmiechnął się do niej i powiedział – jak zgadniesz w której ręce mam coś dla Ciebie to to dostaniesz. Trzymał ręce z tyłu i się uśmiechał – z lewej czy z prawej ? Z prawej – odrzekła, a on wyciągnął przed siebie wianek ze stokrotek . Wzięła ten nietypowy prezent z jego ręki i założyła z taka powagą jakby wkładała koronę – tylko nie próbuj mnie go pozbawić, bo Ci się nie uda – niespodziewanie pocałowała go w policzek. Przez chwile poczuł jej oddech i aż zakręciło mu się w głowie. – Nie po to Ci go dawałem, aby cię go pozbawiać, a już na pewno bez Twojej woli. Szli obydwoje ledwo poznani, a czuli się tak, jakby znali się od zawsze. Ma ten chłopak coś w sobie myślała, takiego miłego, sympatycznego, przyciągającego i czarującego. On jakby czytał w jej myślach, uśmiechnął i powiedział – kocham chodzić boso, jest się tak blisko ziemi, czuje się rosę i ciepło piasku i tarń podstępną polującą na stopę.
Doszli do chałupy i stali tak patrząc na siebie, nie musieli nic mówić. – Muszę iść do gospodarzy co mnie ugościli i pomogli siły odzyskać . A to u sąsiada jesteś ? – spytała – tak u niego, ale nie odejdę, przyjdę do Ciepie – szepnął. – Przyjdź odpowiedziała.
Wrócił do gospodarza co mu pomógł siły odzyskać i wszedł do chałupy. A tu coś się złego stało. Dzieciaki leżały jak nieżywe w łóżku, gospodarza nie było, a gospodyni rwała włosy z głowy. Co się stało? – zapytał Jacek z troską . A dzieciaki chore, ledwie żywe i dziouchy nie mogą z łóżka wyjść. Tylko my ze starym zdrowi, a i to jakoś nam się w głowie kręci. Jacek podszedł do chorych dzieci, popatrzył na nie i zaglądnął w oczy. Uff odsapnął, znał te objawy, nie będzie tak źle powiedział, nagotujecie mleka i dajcie dzieciom, ale nie za gorące i małymi łyczkami niech piją. Gorzej było z dziewczynami, tym oczy uciekały do tyłu, co niezbyt dobrze wróżyło, ale nie ma wyjścia trzeba pić ciepłe mleko i miodu dodać. Gospodyni miała schowany miód na czarną godzinę . Sama nie wiedząc co robić słuchała chłopaka. Po godzinie dzieci zaczęły się trochę ruszać, a Zosia i Marysia zaczęły otwierać oczy.
Nagle wszedł chłop i Szeptun – co tu się dzieje, co się stało – zapytał gospodyni. Nie wiemy co, odpowiedziała kobieta, ale o – ledwie żywe, blade i na oczy nie patrzą. O ten im życie ratował – pokazała na gościa. Co im dałeś zapytał Szeptun – ciepłe mleko, a dziewczynom mleko z miodem. Dobrze zrobiłeś, ale teraz wyjdź. Szeptun kazał zaparzyć ziół rumianku z lipą i do tego dodawać miód . Wziął też kadzidło z dziurawcem i łupinami czosnku. Kadził całą chałupę i szeptał zaklęcia przeciwko różnym demonom.
Chłop nie wiedział jak pomóc, a bezczynnie nie chciał siedzieć, wziął kosę i szykował się w pole. Jacek podszedł do niego i powiedział – dajcie drugą kosę to Wam pomogę. Poszli na łąkę za laskiem, gdzie zostało dwie morgi do sieczenia. Zaczął chłop, a za nim Jacek, który niczym chłopu nie ustępował. Siekli tak raz koło razu, aż kosy się stępiły i trzeba było je naostrzyć. Wyciągnęli osełki. To ty chłopski syn co – odezwał się do Jacka chłop. Ano -odparł, bo nie wiedział co powiedzieć. Było już południe i szli do chałupy, aby się jakaś południca do nich nie przyczepiła.
Szeptuna już nie było, pachniało jeszcze kadzidło, a i zioła zaparzone na piecu stały. Dzieciakom się poprawiło i szczypać się zaczęły. Dziewczyny już siadały i popijały same bez pojenia. Zosia się nawet uśmiechnęła do Jacka. Dzisiaj nikt miał chleba nie jeść, bo może do zboża nasiona kąkola się dostały. Szeptun kazał chleb spalić, a zboże dokładnie przeglądnąć i jeszcze raz przesiać. Znał te zdradzieckie chwasty, które mogły zatruć nawet na śmierć. Na szczęście chłop nie woził mąki do młyna, tylko sam ją robił w żarnach, to i do młynarza nie trzeba jechać. Na przednówku same resztki zostały i wstyd było takie ziarno pokazywać. Na obiad były ziemniaki z kwaśnym mlekiem, a dla chorych papka ze śmietaną. Chłop z Jackiem poszli po posiłku na łąkę , siec dalej. Widać było, że się polubili. Wieczorem zjedli prazoki z mlekiem. Jacek chciał iść spać do stodoły , ale chłop powiedział, że może z nimi jeszcze zostać jak chce. Wszyscy go polubili tak samo jak i on ich. Idę jeszcze trochę pochodzić, bo prazoki – ciążą w brzuchu.
Poszedł do dziewczyny, której nawet nie zapytał o jej imię. Musi to naprawić. Doszedł do obejścia, gdzie się rozstali. Z obory dochodził charakterystyczny dźwięk regularnie strzykanego mleka, uderzającego o ścianki cynkowanego wiadra. Nie tracił czasu, podszedł do studni i zaczął wyciągać wodę, nalewając do beczek. Przy tej czynności zastał go gospodarz, a zarazem ojciec dziewczyny. – A co kawaler robi, nie najmowałem parobka. Zanim Jacek odpowiedział, wyszła dziewczyna z obory z wiadrem mleka i powiedziała, to ten co mi rano pomagał i wianuszek podarował. Ojciec popatrzył przychylnie na młodzieńca i zapytał, a ty skąd jesteś. Jacek nie lubił tego pytania, ale odpowiedział – pochodzę spod Łysej Góry, jestem sierotą i szukam swego miejsca w świecie. Byłem na służbie u Pana w Strzegomiu, ale ten umarł, a u nowego dziedzica nie chciałem służyć. Miał tę historyjkę wyuczoną na pamięć i zawsze ją opowiadał jak ktoś pytał. Tak naprawdę nie wiedział skąd jest, ile ma lat i dlaczego jest nieco inny. Bolała go ta inność, ale nie miał wyboru. – A jak się nazywasz – zapytał stary. Jacek – odpowiedział i się uśmiechnął. A jak mam Was nazywać ? – Jestem Kostek, a to Helenka moja córka odparł – matka jej umarła już będzie dwa roki i sami gospodarujemy.
Zapoznanie dobiegło końca, Helenka dokończyła obrządek i powiedziała – poczekaj tu zaraz przyjdę. Wyszła za dobre pół godziny, w pięknie haftowanej sukience z koralami na szyi i wiankiem na głowie, który trzymała w mokrej ściereczce, aby nie zwiędły. Piękny to był widok, Jacka aż zamurowało, stał i s wgapiał się w pannę. Co tak stoisz – idziemy powiedziała. Szli obok siebie w zachodzącym słońcu i znowu mieli to uczucie, że znają się od lat. Opowiadał jej o miejscach w jakich służył.
Szczególnie rozbawiła ja opowieść o żydzie, co Srul się nazywał i mieszkał w Przedborzu. Srul był chyba najbiedniejszy w całym mieście, bo nie miał żadnych zdolności, ani do pracy , ani handlu. W głowie mu były tylko dowcipy i zakłady z innymi, które zawsze wygrywał. Nie zakładał się o wielkie sumy, dlatego nikt mu prawie nie odmawiał zakładu, choć wiedział, że przegra. Najczęściej robił to na rynku przedborskim, koło studni miejskiej. Jego specjalnością było pierdzenie. Dowiedział się kiedyś o tym Pan z Chęcin, co na targi przyjeżdżał i założył się ze Srulem o to, czy ten pierdnie 25 razy pod rząd. Pan dawał za to 100 rubli, co dla biednego żyda, było sumą dającą mu utrzymanie na długi okres, a i dzieciom, kupił by nowe ubrania i tabliczki do pisania. Ale gdyby przegrał, to przez pół roku miał dawać koncerty pierdzenia za darmo na każdym targu, kiedy Pan przyjedzie.
Na to wydarzenie przyjechał nie tylko Pan, ale i Pani oraz dorastające córki i syn. Srul już od wczoraj się przygotowywał do występu, w czym pomagała mu Srulowa, przyrządzając specjalną macę z kiełkami, a do tego groch niedogotowany, kapustę i kilka tajemnych ziół. Już od rana Srul puszczał piękne bąki, że trzeba było okno otwierać. Był pewny swego i założył się jeszcze z kilkoma osobami na wyjątkową, jak na niego, dużą stawkę.
Wszystko zaczęło się, gdy przedborski zegar, na wieży kościelnej wskazał 10, jak było umówione. Srul stanął koło studni, a wokół niego zgromadziło się olbrzymie zbiegowisko. Żyd ledwie wytrzymywał z nagromadzonych w brzuchu gazów i popierdywał od czasu do czasu. Wzbudzał tym radość zgromadzonych, ale żeby nie pierdzieć na darmo położył puszkę po herbacie koło siebie i po każdym pierdnięciu, wpadało do niej parę kopiejek.
W końcu Pan powiedział – żydzie zaczynaj koncert, a wy liczcie, aby uczciwie było – powiedział do zgromadzonych . Srul zaczął koncert, a ludzie liczyli – raz, dwa, trzy , cztery , pięć – po każdym bąku leciały drobne do puszki, a widzowie wybuchali śmiechem. Jak doszedł do 23, na chwilę przestał i zbierał pierdy, a potem bęc dwadzieścia cztery – jeszcze jeden i wygra zakład, ale pierd ugrzązł i nie chciał wyjść . Srul zebrał się w sobie i udało się, wyleciał ostatni z kiszek i zakład był wygrany. Wszyscy się zaczęli śmiać i klaskać żydowi. Pan wyjął sto rubli i wręczył ze śmiechem Srulowi . Pani dorzuciła 10 koło puszki po herbacie, bo ta już pełna od drobniaków była. Żyd wygrał do tego jeszcze sporo pieniędzy i kupił sobie kozę, ale to zupełnie inna historia.
Helenka śmiała się cały czas, tak ją to rozbawiło. Nie wiadomo kiedy doszli i usiedli na wysokim brzegu Pilicy, patrząc na zachód słońca. Piękny był , dawał takie ciepłe światło. W końcu zaczął się zmrok, zrobiło się zimno i Jacek objął dziewczynę ramieniem. Opowiadał jej o innych jeszcze przygodach, ale ona położyła mu rękę na ustach. Posłuchajmy rzeki powiedziała. Wsłuchiwali się w plusk wody i ryb, których było mnóstwo i co kawałek słychać było, jak szczupak pluska się za drobnicą. Co pewien czas odrywał się kawałek ziemi z brzegu i wpadał do meandrującej silnie rzeki. Pasikoniki dawały koncert, a w niewielkim stawie obok, żaby kumkały dodając jeszcze swoje trzy grosze. Czas zatrzymał im się w miejscu i nie wiedzieli już jak długo siedzą. Dopiero wschodzący księżyc przypomniał im o czasie. Szli obok siebie nic nie mówiąc, nie chcieli psuć tej pięknej chwili, która przedłużyła się w cały wieczór. Doszli do chałupy, stary czekał na nich, podpierając się kijem. Jacek popatrzył na niego i powiedział do Helenki , przyjdę o poranku pomogę ci z wodą.
W chałupie u chłopa, gdzie się zatrzymał , nikt na niego nie czekał. Leżał tylko kożuch na podłodze. Jacek położył się i leżał wpatrując się w belki powały. Nigdy nie spał, jedynie leżał odpoczywając po trudach dnia. Myślał o innej dziewczynie, którą poznał miesiąc temu i zakochał się na zabój. Była przeciwieństwem Helenki. Drobniejsza o czarnych jak kruk włosach i takich samych oczach. zawsze radosna, szczebiotała miło dla ucha. Opowiadała o wszystkim co widziała, o kwiatkach jak dzwoneczki na polach, żabkach zielonych skaczących z brzegu grobli do wody. Rozkochali się w sobie na zabój . Po kilku tygodniach, tak się zapamiętali w swojej miłości, że zapomnieli o wszystkim . I wtedy to się stało…, wzdrygnął się na samą myśl o tym. Błąkał się później po łąkach i lasach szukał śmierci, choć wiedział, że jej nie znajdzie. W końcu po tygodniach rozpaczy i tułania padł z wyczerpania przy drodze, gdzie znalazł go chłop. Teraz kolejną dziewczynę przeznacza mu los, tylko czy potrafi ją tak kochać, aby nie zrobić jej krzywdy, tego nie wiedział . Ale obiecał sobie, że będzie próbował.
P.S. Opowieść o Srulu oparta na opowiadaniu Tadeusza Michalskiego. rys. Jerzy Misztela