W regionie nadpilicza spotykamy bardzo często kapliczki nadrzewne. Gdy staje się obok niej, zastanawia się człowiek – kto ją tu powiesił i dlaczego . Niekiedy udaje się znaleźć kogoś, kto to wie. Najczęściej jednak jest to kapliczka anonimowo zawieszona. Jedynie po obrazku lub figurce w niej zamieszczonej możemy się domyślać intencji fundatora. Takich kapliczek jest wiele i samo wykonanie i powieszenie, nie jest trudne. Dzięki temu fundator kapliczki ma swoje bliskie sercu miejsce do modlitwy. Z biegiem czasu, pod kapliczką modlą się i inne osoby. Jest to też doskonałe miejsce orientacyjne i często pytając o drogę, słyszymy odpowiedź – koło kapliczki, w lewo czy w prawo. 
Historię tej kapliczki w miejscowości Łęg Ręczyński, dowiedziałem się od cioci Maryli, żony wujka Józka.
Pod koniec lat 40 ub. w. – okolice Pilicy, były pełne rowów, stawów z wodą i rozlewisk po wylewach rzeki. Lasów było niewiele. Każdy skrawek ziemi, który się nadawał , był uprawiany. Często nie było dróg, tylko ścieżki biegnące między polami. Na jednej z nich, od Nowinek do Placówek, był tylko maleńki lasek, który zasadził jeszcze pradziadek Paweł.
W miejscu tym były okopy po I wojnie światowej i ziemie była tak wymieszana, że nic tam nie chciało rosnąc. Sosny dawały sobie jakoś radę na takiej ziemi i właśnie dlatego te kilka mórg nimi zasadzono. Po śmierci Pawła, część lasu przypadła synowi Ignacowi, a pozostałe części innym dzieciom. Na samym rogu były trzy strasznie powyginane, sosny. Właśnie takie drzewa rosły na najsłabszych ziemiach. Nie wycinano ich, bo korzystano z ich korzeni, które sięgały daleko, szukając życiodajnej gleby. Robiono z nich koszyki. W okresie wojennym, mogły nieco odpocząć, bo ten co je pozyskiwał ( Jan – mój ojciec), został zabrany spod kościoła, przez żandarmów Niemieckich i wywieziony na roboty przymusowe.
Wujek Józek, był drugim synem Ignacego, a czwartym dzieckiem, miał wtedy ok 10 lat i niespożytą energię. Biegając z chłopakami po polach, wpadł do głębokiego dołu z wodą i błotnistym dnem, bo podszedł za blisko i obsunęła się ziemia na skraju dołu. Pomimo, że krzyczał w niebogłosy o pomoc, to chłopaki bali się podejść, bo starsi ludzie mówili , że z tego dołu złe wychodzi. Chłopcy pobiegli po pomoc do widniejących w oddali chałup. Tak gnali, że gdy dobiegli do nich, nie mogli z siebie wydobyć słowa. Potem wszyscy na raz darli się, że Józka diabły do dziury wciągnęły.
W tym czasie w dole trwała walka o życie. Piaszczysta ziemia osuwała się pod rękami i nogami, a Józek spadał na dno. W końcu rozdeptane, bosymi stopami błoto, zaczęło go wciągać.
Wtedy zobaczył cienki korzeń w naruszonej ziemi i to jego się chwycił. Panie Jezu Chryste , Boże jedyny, Matko Boska spraw, aby korzeń się nie zerwał prosił. Powolutku centymetr po centymetrze piął się do góry. W końcu dostrzegł drugi korzeń, grubszy i udało mu się resztką sił wydostać na górę. Oczywiście ojciec go skrzyczał i ukarał, ale lania nie dostał.
Od tamtej pory wrzucano do dołu wszystko, co było niepotrzebne w obejściu i do niczego się już nie nadawało. Diabelski dołek pochłaniał wszystko i udało się go dopiero zasypać trochę, jak zaczęto wydobywać węgiel brunatny w Bełchatowie i obniżyły się wody gruntowe w okolicy.
Po tym zdarzeniu Józek wykonał własnoręcznie krzyżyk w podzięce za pomoc boską. Powiesił go na największej sośnie, która dała mu ratunek, wystawiając swoje korzenie. Gdy dorósł zrobił kapliczkę skrzynkową i powiesił obok krzyża. Wisiała ona, aż do początku lat 90 ubiegłego wieku.
Umawiały się przy niej dziewczyny z chłopakami. Nie jedna para tu miała początki swojego związku.
Po śmierci dziadka Ignaca i wujka Stasia ( małego) , sosnę ścięto, pomimo, że zgodnie z tradycją nie ścina się drzew z kapliczkami. Wtedy to ciotka Kazia ( stryjna ) i ciocia Krysia, poprosiły wujka Stanisława G., męża Helenki o nową kapliczkę. Ten ją wykonał, ale ze starej pozostał jedynie obrazek Chrystusa Frasobliwego. Kapliczkę zawieszono na sąsiedniej sośnie, obok tej ściętej.
Obydwie ciotki, często odmawiały tam różaniec i się modliły. Dbały też o to, aby były tam kwiaty. Po ich śmierci kapliczka, nie była już tak często odwiedzana, ale kwiaty, są wymieniane od czasu do czasu.
Któregoś razy, jeden z mieszkańców pobliskiej wioski, zbił szybkę i wyrwał obrazek. Wyrzucił go do diabelskiego dołu, który pomimo zasypywania, jeszcze miał z metr głębokości. Jeszcze do dzisiaj można go dostrzec w lesie przy drodze w stronę północy.
Obrazek z diabelskiego dołka wyjął „Warszawiak ” i ponownie zawiesił . Józek dociął nową szybkę i wspólnie ją zamontowali ponownie. Kapliczka przetrwała do 2025r. , wymagała już gruntownego remontu, który wykonałem w sierpniu. Ze starej kapliczki, pozostał obrazek, sama skrzyneczka ( 4 ścianki ) i szybka. Na kapliczce wisi różaniec z szyszek , który wykonałem na pamiątkę wymodlonego tu czasu przez ciocię Kazię i Krysię. Poniżej kapliczki zaznaczony jest Szlak Świętego Jakuba, który prowadzi do Santiago de Compostela, łączy on Polskę z Europejską siecią Camino. Tutaj też jest zaznaczony Szlak Partyzancki im. majora H. Dobrzańskiego – Hubala ( czerwony ).
Kapliczka Józefa, będzie pisać swoją dalszą historię, chociaż jej pierwszy fundator już nie żyje. Przechodzący koło niej ludzie, będą mieli okazję pomodlić się przy niej.
autor Jerzy Misztela ( Ignala )



