Licho z zasady nie pokazywało się ludziom, chyba że wymagała tego sytuacja. Tutaj w tej małej osadzie nad Strugą, tak właśnie zadecydowało, pozostanie niewidoczne. Co prawda najbardziej lubiło swoją postać , której ludzie się bali a nawet mdleli ze strachu, tu miało inny plan. Ludzie żyli tutaj spokojnie i dawali sobie radę. Korzystali z tego, że mieszkali koło stawu, łowili ryby i raki . W lesie też udało się czasem coś upolować, pomimo, że za to karano. Z pola mieli to co najpotrzebniejsze do życia . I właśnie na polach, czasami powstawały małe wiry. Właśnie taki wirek powstał. Licho je uwielbiało, przejmowało nad nim kontrole. Potrafiło wtedy nieźle dokuczyć. Tak właśnie stało się i tym razem . Licho dostrzegło mały lejek kręcący się nad polem i od razu wzięło się do roboty. Wpadło w środek i zakręciło nim jak dziewuchą w oberku. Przeleciało nad strzechy i podnosiło słomę sprawdzając jak się trzyma, potem przeleciało nad staw i zabrało rybki co akurat pływały przy brzegu i spuściło na chłopów stojących w kolejce do młyna. W końcu zakręciło mu się we łbie i przysiadło na ganku chałupy. Popatrzyło na zdziwione i przerażone zarazem gęby chłopów. Jednemu ryba spadła za kołnierz i ten nie wiedząc co to jest rozbierał się w pospiechu, śmiesznie podrygując, inny dostał prosto w głowę, reszta ryb spadła gdzie popadło. Po pierwszej chwili zaskoczenia, chłopi zaczęli głośno o tym gadać a kilku przeżegnało się i modliło. W końcu wyszła z domu młynarzowa, kobieta postawna i rumiana na policzkach, wzięła się pod boki. Co tu się dzieje, pewnie się znowu bimbru opiliście i drzecie mordy. To nie tak, nic nie piliśmy, ryby z nieba spadły i zaczęli je zbierać i pokazywać. Tak ryby spadały, może jeszcze świnie zaczną spadać i zaczęła się śmiać, wchodząc do chałupy. Licho odruchowo podniosło nieco próg, o który się zahaczyła i padła jak długa do sieni. Tak Licho zaczęło swój pobyt na Młynkach i wielce zadowolone z takiego wstępu, postanowiło obejść swoje nowe włości, za jakie zaczęło uważać to miejsce. W dołku był staw, zagrodzony stawidłem, za nim młyn z wielkim kołem, na które spadała woda a dalej drewniany most . Obok stał duży dom i miał nawet szybki w oknach a nie jak w wielu chatach wiechcie słomy. Całość była przykryta nową strzechą z dziurą w kalenicy obok komina, którą przed chwilą zrobił psotnik. Powinni partacze lepiej powrósła skręcać to by nie odleciało pomyślało i poszło dalej. Po lewej stronie rzeki, stało kilka chałup, stodół i obór, po prawej były pola i łąki na której pasły się owce. Dalej stało kilka krów. Idę się napić i poszło do krasuli pasącej się nieopodal. Przypadło do cycka i z lubością possało cieplutkie mleko. Potem położyło się w cieni wiśni i pomyślało sielsko, wiejsko, diabelsko i zasnęło. Nagle drzemkę, przerwał mu pędzący owce stary pasterz, kulejący i z wielką szramą na policzku. O ty kuternogo będziesz mnie tu budził i straszył i od razu wsadził mu kij pomiędzy nogi, którym się podpierał. Stary wyrżnął o ziemię, aż zadudniło. Dobrze Ci pokrako jedna, masz za to że mi taki piękny sen przerwałeś. Śniło mu się, że spotkało drugie Licho i właśnie Lucyfer miał im ślub dawać. Nie mieli określonej płci i ustalili, że do ślubu pójdą jako przystojni młodzieńcy. Wszystkie zaproszone złe z okolicy na ślub, strasznie im zazdrościły, bo one musiały się z kobietami żenić. Wiadomo, że kobiecie, żaden diabeł nie straszny i już po kilku latach diabły nawet na sabat nie chodziły. Jedynie jak mogły dokuczyć swoim żonom to pijąc bimber. Wtedy odważne się robiły, ale jak przesadziły to ciężko tego żałowały, bo te potrafiły się odgryźć. Tak czy inaczej, już miał im Lucyfer ogonem ręce przewiązać i ślubowanie przyjąć a ta stara dziadyga go obudziła. Sen pobudził jego wspomnienia i przypomniał o tym jak owdowiało. Było to w czasie powstania, oboje zamienili się w kozaków i z nimi razem ganiali po lasach i wsiach powstańców. Oczywiście dokuczali wszystkim jak to było w ich zwyczaju. Największą frajdę sprawiało im jak udało im się konia kozakowi na miejscu osadzić a chłop mu kosą na sztorc osadzoną łeb ściął. Niestety, któregoś razu doświadczony kosynier, tak się zamachnął, że dwie głowy ściął. Tak straciło swoje najukochańsze Licho, miłość największą . Po tym uciekł od kozaków i łaził po miastach już dobrze ponad pół wieku.
Dzień chylił się ku końcowi i trzeba było gdzieś kwaterę znaleźć. Oczywiście nikogo o gościnę pytać nie będzie , tylko wejdzie i poczuje się jak u siebie. Nieopodal stała pochylona stara chałupa a przed nią długa ława, przy której jedno koło drugiego, siedziało osiem dzieci i chłopisko z wąsami . Na ławie stał garnek ziemniaków a barszcz niosła kobieta z chałupy. Licho nie mogło się powstrzymać i wyciągnęło trochę gwóźdź z jedynego schodka o który potknęła się kobieta. Gruchnęła na ziemię i poparzyła sobie ręce wylanym barszczem. Ale niezdara pomyślało Licho i poszło do innej chałupy, bo dzieciaki strasznie zaczęły płakać i choć to było miłe jego uszom, to i głodne było. Weszło do następnego obejścia. Tu mniej dzieciaków było bo tylko troje i chłopa nie było. Kobieta w czarnej chustce postawiła jedną miskę za dużo i zaczęła płakać. Zginął jej chłop w lesie, przy wyrębie zaledwie dwa tygodnie temu i jeszcze się do tego nie przyzwyczaiła. Licho zadowolone usiadło, bo już nic robić nie musiało, bo tu i tak smutek i ból. Pojadło z domownikami i położyło się do łóżka w którym jeszcze niedawno gospodarze spali. Kobieta nie mogła w nim się kłaść i puste stało. Licho rozciągnęło się wygodnie, odmówiło na leżąco czarne pacierze i zasnęło kamiennym snem.