Licho ocknęło się trącane przez przewoźnika długim kijem, ten zaś chwycił południcę za ucho i delikatnie pociągnął. Ta otworzyła oczy i zobaczyła niebieskie oczy patrzące się w jej. Uśmiechnęła się i przeciągnęła z lubością. Krótki sen, ale dający dużo odpoczynku. Przewoźnik w tym czasie już wylewał wodę z krypy, której zawsze trochę w środku było. Służył do tego długi osikowy kij, który przykładało się do dna i machało od burty do burty. Za chwilę krypa była już sucha a jej pasażerowie siedzieli obok siebie na ławeczce. Południca bardzo się bała, bo nie umiała pływać a woda w Pilicy była strasznie wartka i kręciły się w niej wiry, podobne do tych jakie robiła po polach. Nasunęło jej to pewien pomysł, ale nic nie mówiła, tylko przytulała się do Licha . Nagle coś stuknęło o burtę i krypa się zabujała, to stary pień drzewa, płynący z prądem. Doświadczony przewoźnik był na to przygotowany i od razu ustabilizował łódkę. Mieli już za sobą połowę drogi, ale przed nimi był najtrudniejszy odcinek. Wiedział o tym przewoźnik i dlatego ustawił się dziobem krypy pod prąd i kilka razy mocno odbił. Teraz pozostało jeszcze kilka metrów , ale ciężko było pchać, bo 4 metrowe wiosło prawie całe zanurzone było w wodzie. Pochylony przewoźnik nie był zaskoczony, bo głębokość rzeki w takich miejscach często się zmieniała i pojawiały się wiry tam gdzie ich nie było. Odbił się z całej siły i pokonał głębię, dobijając do niewielkiej zatoczki pod wysokim brzegiem ze zwisającymi darniami trawy, podmytej przez wodę. Południca odetchnęła z ulgą a Licho wzięło ją za rękę i wyprowadziło na brzeg. Ta jak poczuła twardy grunt pod nogami, od razu poczuła się pewnie i zapytała przewoźnika o zapłatę . Ten powiedział a co uwazacie i spuścił głowę, patrząc spod byka. Licho nie zastanawiało się długo, tylko od razu wepchnęło go do wody, a trepy zostały na brzegu. Południca wzięła wiosło i odpychała go, aby nie mógł wyleźć na brzeg. Krzyczała też na cały głos hej, hej, topielce mam dla was zabawę. Ale te nie słyszały bo zajęte były obserwowaniem grupki dzieciaków, które bawiły się na płytkiej wodzie. Jak tylko któreś by podeszłoby do głębszej wody, te od razu wypychały je na głębie. Licho śmiało się z Południcy w niebogłosy w końcu powiedziało – dobra zostaw dziada, umie pływać i trudno będzie go utopić. Darowujemy Ci życie staruchu, to będzie nasza zapłata za przewóz. Stary umęczony ledwie wyczołgał się na brzeg. Miał już kiedyś podobny przypadek, jak przewoził starego diabła, ale tamtemu ogon z nogawki wylazł i się zorientował. Puścił krypę trochę w dół rzeki, gdzie się wypłycała. Diabeł nawet zapłacił mu złotym rublem, ale ten w piasek się zamienił po wsadzeniu go do kieszeni. Ot diabelskie zapłaty, ale i tak się cieszył, że z życiem uszedł. Licho szło obok Południcy i po tych jej psotach, takiej na nią chęci nabrało, ze jak tylko zobaczyło kwiecistą łąkę, porośniętą makami, rumiankami, chabrami, dzwonkami i do tego pachnącą, wzięło ją na ręce i zaniosło na środek Zaczęli się całować, szepcząc sobie czułe słówka. Zakończyli pieszczoty i szczęśliwi leżeli obok siebie patrząc w kłębiaste chmury nad głowami. Czas było iść dalej, wstali więc niechętnie i szli w stronę wieży kościelnej, która była się na horyzoncie. Droga prowadziła wierzbową aleją, która dawała przyjemny cień. Zachciało im się pić i jeść, przyśpieszyli więc trochę. Przeszli obok wielkiego dębu i z daleka ominęli kościół tak na wszelki wypadek. Poszli do gospody i zamówili jajecznicę na maśle i chleb. Stary Żyd dostał już informację zza Pilicy , że taka młoda ładna para, potrafi nieźle dokuczyć a nawet wielkich szkód narobić. Żydzi informowali się o takich przypadkach i wiedział, że to może być ta o której już wieści się rozeszły. Uwijał się więc szybko jak mógł i piwkiem częstował. Na koniec torbę z cukierkami i ciastkami przygotował i tylko grosik za wszystko wziął. Zaskoczył ich tym bardzo, że nawet nic mu nie napsocili. Karczmarz odprowadził ich, aż do drogi i pokornie się kłaniał zapraszając ponownie. Doszli do zakrętu a żyd jeszcze im ręką kiwał, zdenerwowało to Południcę, która nagle zakręciła młynka i w sekundę przy nim się znalazła. Popchnęła go a ten do rowu wpadł i nogami się nakrył.
Nie patrzyła nawet co dalej z nim było, tylko zdumionego Licho za rękę chwyciła i lekko pociągnęła . Teraz szli już droga w kierunku Diablej Góry, gdzie Sabat miał się odbyć. Omijali tylko przydrożne krzyże i kapliczki, które mierziły ich strasznie i przypominały, kto tak naprawdę ma władzę nad światem. Obydwoje byli już wielokrotnie na tych diabelskich uroczystościach, ale nigdy razem. Południca zaczęła opowiadać o tym co pomyślała patrząc w wiry Pilicy i bardzo to się partnerowi spodobało, bo aż ręce zacierał. Dogadywali jeszcze szczegóły zabawy i tego co chcieli zrobić tym czarownicom co na czarcią potańcówkę przylecą. Licho bało się tylko Lucyfera co mistrzem ceremonii zawsze jest, ale pomysł był super i liczył na jego poczucie humoru. Po drodze spotkali jeszcze obdartego diabełka co toczył wielki kamień, który kazał mu Lucyłer ze sobą przyturlać . Taką „nagrodę” dostał za łagodność dla okolicznych chłopów, obok których w starej wierzbie mieszkał. Rzeczywiście taka prawda była, bo diabeł ludzi polubił, zakochał się w jednej z panien i zaczął ludzkimi uczuciami się kierować. Trochę to dziwne było, bo tyle różnych rusałek, zmor, południc, topielic i innych a ten w ludzkiej dziewczynie się zakochał, która nawet czarownicą nie była. Ale widać miłość nie wybiera, tylko spada nawet na diabła jak grom z jasnego nieba. Popatrzyli chwilę jak mu niesporo szło, bo pod górkę coraz bardziej było. Nagle diabeł się potknął, a kamień potoczył w dół z kilkanaście metrów w dół. Rozbawiło to tą dwójkę, poprawiło i tak dobry humor. Miło było patrzeć jak diabeł usiadł, chwycił się za głowę, bo ludzkie uczucia już go opanowały, popłynęły mu łzy po kosmatych policzkach. Para poszła dalej, po drodze śmigały im nad głowami czarownice na miotłach, czasami po dwie, trzy na jednej, bo często matki swoje córki lub znajome na sabat zapraszały. Kobiety z natury ciekawe, choć bały się, spróbować chciały, licząc, że na spowiedzi ksiądz im grzech odpuści. Rzadko bywało, aby tych praktyk zaprzestały , bo sabaty wciągały i dawały wielką radość i satysfakcję cielesną jakiej nigdy od swoich chłopów nie zaznały. Chodziły do kościoła, kłamały na spowiedziach, nawet do komunii szły , ale tylko po to, aby ludziom oczy zamydlić . Czasami udawało im się hostię po kryjomu wypluć i wynieść, które potem Lucyfer do wyszydzania i poniżania Boga wykorzystywał. Za to miały nagrody w przywilejach lub złocie wypłacane.
Dochodzili do placu na którym miała odbyć się ceremonia, gdzie było coraz więcej czarownic, diabłów i rożnych innych przybyłych demonów. Na środku placu stał tron zrobiony z suchego drewna, przyozdobiony różnymi ukradzionymi z kościoła rzeczami. Były stuły, świeczniki, kropidła, wiele innych rzeczy kościelnych a nawet ornat, który pod nogami tronu był położony. Na około hostie były do drewna poprzybijane z których żywa krew kapała. Czarownice szlachcianki w szpiczastych czapkach, na czarno lub czerwono ubrane. Suknie wszystkie miały szerokie, dekolty wielkie a niektóre bielizny nie nosiły. Chłopki w lnianych koszulach rozchełstanych pod szyją, bez bielizny z czerwonymi wypiekami na policzkach. Często miały bukiety z ziół trujących, takich jak dziędzierzawa, bieluń czy wilcze ziele, które tu przyniesione miały truć upatrzonych ludzi jeszcze skuteczniej. Wszystkie bardzo pobudzone były i na początek z niecierpliwością czekały. Gdy plac się zapełnił i ciemno się zrobiło w płomieniach z jaskiń pobliskich Lucyfer w ogniu się pojawił. Wszyscy na kolana padli, wpatrywali się w Niego – władcę wszelkiego zła i radości grzeszników. Postać miał męską , przystojną z czarnymi włosami i oczami jak węgiel, bez białek. Gładko ogolony z fryzurą na bok czesaną i kolczykiem brylantowym w uchu, uśmiechał się łaskawie patrząc na zgromadzonych. Był w czerwono czarnym ubraniu z białą apaszką i peleryną. Wszystkie demony i czarownice wzdychały do niego łykając ślinę z podniecenia. A nuż to mnie wybierze do swojego grona przybocznego i doświadczę szczytu doznań niczym nie ograniczonego . Wokół niego szli słudzy na czarno ubrani, ładni i przystojni, bo tylko tacy w jego świcie być mogli. Oni też w zaspakajaniu ludzkich rządz równie biegli byli co ich Pan. Wolnym dostojnym krokiem doszedł do ogniska, które obok tronu było. Lucyfer wyciągnął rękę i piorunem w nie strzelił – buchnęło płomieniami na kilka metrów, oświetlając zgromadzonych . Zaczął się Sabat .