
Mojej muzie i zarazem siostrze Grażynie Cupiał – dedykuję Dusielaka . Koza Srula
Jacek wstał o świcie, jak to było w jego zwyczaju i wyszedł przed chałupę. Słońce właśnie wschodziło nad Pilicą . Patrzył przed siebie i zastanawiał się – musiał poszukać kwatery, bo nie sposób żyć tak na kupie u chłopa. Dobrzy to ludzie, ale biedni i nie chciał im robić więcej subiekcji . Miał wyrzuty sumienia, że tyle kłopotu im sprawił, musiał jednak skądś czerpać siłę do życia . Na szczęście dzieciaki i dziewczynki spały spokojnie tej nocy i słyszał tylko ich równy oddech. Czekał na jakieś dźwięki z sąsiedniego gospodarstwa, bo obiecał Helence, wody naciągnąć. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Urzekła go i chciał być z nią na zawsze. Musi opracować plan jak to zrobić, aby kolejnej swojej ukochanej nie stracić. Przysiadł na ławeczce obok drzwi i przypominał sobie swoje poprzednie miłości : Marysia, Krysia… Pożegnania z nimi, zawsze takie same … wzdrygnął się na samą myśl i zaczął płakać. Łzy płynęły mu po policzkach wielkie jak groch i nie sposób było ich powstrzymać. Poszedł drogą wzdłuż skarpy, potem skręcił w drogę między łąki. Ból, szloch i poczucie winy siedziało w nim jednak głęboko. Sam sobie nie da rady, musi z kimś o tym porozmawiać.
Szeptun – tak ten może mu coś doradzić. Nadzieja wstąpiła w jego skołataną głowę. Pójdzie do Szeptuna, opowie mu o tym co go spotkało i kim jest, tylko czy on się zgodzi i jakiej będzie chciał zapłaty? Umył się w rowie z wodą, biegnącym przez łąki i poszedł w stronę wioski.
Na podwórku krzątała się już Helenka i wyglądała Jacka, a ten zaszedł ją od tyłu i zasłonił dłońmi oczy. -Ale mnie zaszedłeś, łobuzie jeden- wyrwała mu się i zaczęła śmiać.-a Ty co masz taką mokrą koszulę-zapytała – a myłem się w rowie, musiałem się przejść, zebrać myśli. -A co rozsypały Ci się – zażartowała. – Tak jak mówisz, porozrzucane są nad całą Pilicą – strasznie posmutniał.
-Nie smuć się, zobacz jak pięknie zapowiada się dzień. Wzięła go za rękę i zaprowadziła pod studnię, -do roboty , obiecałeś. Miała rację, Jacek po wyciągnięciu kilku wiader ze studni, rozpogodził się i zaczął gwizdać – Kiedy ranne wstają zorze – usłyszała ten gwizd Helenka i zaczęła tę pieśń nucić – lubiła ją. Doiła krowę jeszcze kilka minut i potem przyszła pod studnie i przecedzała mleko.
Jacek też skończył wyciągać wodę i zapytał – co robisz z mlekiem, dużo go jest.- Odciągam śmietanę na masło i robię ser, a potem sprzedaję w Przedborzu na targu, lub Żydowi, co tu czasem zajeżdża. Płaci mniej, ale nie muszę leźć tyli świat drogi. Sprzedaję mu też jajka i czasami gąskę na kugel, który robią przed szabasem. Jacek znał to żydowskie danie, ale nie smakowało mu jak i żadne inne jedzenie. Zmuszał się czasem, aby nie dać poznać po sobie, że jest inny. Czasami rzygał, jak nikt nie widział, ale nie zawsze mógł – ze względu na sytuację. Wtedy najczęściej tracił dużo energii na trawienie, co przybliżało go do tego czego tak nienawidził – zabieraniem siły ludziom.
Znowu się zachmurzył i od razu Helenka to zauważyła. – Co ci jest? – jesteś chory.- Nie, nie jestem, ale potrzebuję porady od Szeptuna, znasz tego co tu był. -Znam, wszyscy go tu znają, bo potrafi ludziom pomagać i zna się na takich chorobach, których nawet żaden doktor nie wyleczy. -A gdzie mogę go znaleźć- zapytał.- Mieszka w chałupie nad samą Pilicą, to niedaleko , znajdziesz bez trudu idąc tą drogą i wskazała palcem . Ma dwa ostre psy to uważaj, bo już niejednemu portki poszarpały.
-Pójdę jutro , najpierw musze kwaterę znaleźć, bo nie będę gospodarzom na głowie siedział. Znasz może kogoś, co ma wolną izbę i przyjmie pod swój dach.
– Tak znam, zapraszam cię najpierw na śniadanie, bo zapracowałeś na nie – uśmiechnęła się do niego. – Chętnie, ale napiję się tylko mleka, bo jadłem już rano – skłamał.
– Będzie dla nas więcej- odezwał się ojciec Helenki, który wychodząc z chałupy słyszał ostatnie zdania. -Szczęść Boże- powiedział zgodnie ze zwyczajem do starego Jacek, tamten odpowiedział i poszedł za stodołę .-Siadaj se pod gruszką, zaraz przyjdę, powiedziała dziewczyna. Wykonał jej polecenie a za chwilę dosiadł się do niego stary.
– A co kawaler zamierza robić, bo u nas biedna wioska i trudno o robotę- Ubiegł tym pytaniem Jacka, który właśnie miał pytać starego, czy nie zna kogoś co do roboty potrzebuje. -Znam się na wielu robotach i do każdego majstra mogę przystać – odpowiedział.
-Jest tu jeden , mój kuzyn Zdzisiek, który chałupy i inne budynki stawia, to może i sposobnego pomocnika weźmie do roboty. Mieszka w Stobnicy, siedem wiorst stąd. Najlepiej idź do niego w niedzielę, bo ma roboty w całej okolicy. Ucieszył się Jacek, bo taką robotę już miał i się znał – pójdę tam, a może Helenka mnie zaprowadzi i popatrzył na starego.
– Co Helenka? – zapytała wychodząc z domu dziewczyna z garnkiem zalewajki. -A roboty szuka, to go do Zdziśka wysyłam. Stanęło na tym, że pójdą w niedzielę do kościoła w Ręcznie, a jak tam go nie spotkają, to zabiorą się z kimś furmanką.
Helenka wróciła jeszcze do chałupy i przyniosła, miski, dzbanek mleka, śmietanę, kubek i łyżki. Nalała ojcu i sobie gęstej zalewajki, dolała śmietany, a Jackowi podała kubek z mlekiem. Przeżegnali się wszyscy i wzięli do jedzenia. – Dzisiaj sama zalewajka, bo chleb się skończył wczoraj, a dopiero dzisiaj, będę go piekła- powiedziała Helenka.
Ojciec jej nie był jeszcze taki stary, bo zaledwie 50 roków skończył, ale wdała mu się jakąś choroba i odjęła mu sprawność nóg. Już kiedyś tak miał i mu przeszło, ale teraz choroba nie przechodzi. W niedługim czasie ma jechać pod Opoczno do znachora, co w takich chorobach pomagał.
Po śniadaniu, szli do starej Agaty na środku wsi, co dużą chałupę miała i sama mieszkała. -Szczęść Boże ciotko, bo tak na nią wszyscy we wsi mówili.
-Szczęść Boże, a skąd to takiego galantego chłopaka prowadzisz – zapytała.
– A znalazł go Józef przy drodze prawie bez życia, ale szybko doszedł do siebie i teraz kwatery szuka.
-A to się dobrze składa, bo smutno samej mieszkać, a jak jeszcze taki ładny kawaler obok, będzie to i bezpieczniej. Ostatnio strażniki chodziły , szukali kogoś – co go na Sybir wieźli – ale im uciekł, nie wiadomo, czy bandyta czy polityczny.
Chałupa Agaty była duża, z korytarza wchodziło się do kuchni i dwóch izb – dużej i małej. Ciotka otworzyła tę małą, było w niej łóżko, ława i ławeczka przy niej, oraz szafa ,co tu było rzadkością, bo najczęściej kufrów używano. -Akurat dla mnie powiedział Jacek. Tylko nie mam czym zapłacić, bo idę w niedzielę za robotą, ale mogę pracą odrobić, póki nie zarobię . – To i dobrze, bo drzewo mi się skończyło i możesz od tego zacząć. -Przyjdę po południu. Chciał jeszcze zajść do Józefa, który go na drodze znalazł, ratunek mu dając i Bóg zapłać powiedzieć, jak w zwyczaju było. Szli z Helenką piaszczystą drogą między wierzbami, krótko przyciętymi, od których cienkie witki odrastały. Doszli do chałupy Helenki, tu się Jacek pożegnał , szepnął, że przyjdzie wieczorem i poszedł do Józefa. Tutaj już lepiej się działo i dzieciaki chociaż słabe jeszcze, to wesołe były. Gorzej było z bliźniakami, ale i te siły pomału odzyskiwały.
Gospodyni kurę zabiła i skubać zaczęła, bo rosół miała gotować. Nie miała za wiele warzyw, ale marchewkę jeszcze z kopca wygrzebała i pietruszkę znalazła, do tego dodała brukiew, cebulę, a z przypraw pieprz i sól. Miała też trochę lubczyku, to go na koniec doda. Dla całej rodziny to wielkie wydarzenie było, bo mięsa prawie nie jadali, a rosół tylko przy chorobie.
Jacek położył słoiczek miodu na stole i powiedział – to od Ciotki Agaty. Jak się dowiedziała o chorych od razu poszła do komory i znalazła miód spadziowy, szczególnie cenny, przy zatruciach. Wziął łyżkę i poszedł do Zosi i Marysi, podał każdej po pełnej łyżce i dał do popicia mleka. Patrzyły na niego wdzięczne, tymi orzechowymi oczami i chociaż młode jeszcze były i nie dla kawalerów , to pokochały go obydwie.- Nic nie mówcie, tylko odpoczywajcie i sił nabierajcie powiedział i poszedł do dzieciaków to samo zadać. Maluchy mlaskały z zadowolenia i mruczały jak koty, tak im miód smakował.
-A gdzie gospodarz, zapytał kobiety – zajętej przy piecu. – W stodole jest , wieje zboże na chleb, bo o samych zimiokach żyjemy.
Jacek, poszedł do stodoły.– Pomogę gospodarzu, co mam robić? – zapytał. – Kręć korbą, trzeba ze dwa razy przewiać, dla pewności. Skończyli robotę, ale ani jednego ziarenka kąkola nie znaleźli, trochę plew, ale te nie mogły zaszkodzić, a na przednówku dodawało ich się do chleba, jak mało mąki było.
-Wiejemy jeszcze raz powiedział stary i zaczął korbą kręcić, Jacek sypał zboże, aż całość przewiali. Przeglądnęli jeszcze ziarno, ale było czyściutkie. Ucieszył tym się stary, ale i zdziwił, bo sądził , że trujące nasiona znajdzie.
Jacek opowiedział Józefowi, że kwaterę znalazł i gdzie za pracą ma iść,- przeszedłem , bo chciałem jeszcze wam pomóc . – Dobry z ciebie chłopak, zachodź czasem do nas.
Poszli do chałupy, a tam pachniało, że dzieciaki co kawałek zerkały na pyrkający rosół . Gospodyni odlała połowę rosołu do innego garnka na jutro, a do tego kluski zacierki zrobiła z pszennej mąki. Ponalewała w miseczki i odstawiła, aby rosół nieco ostygł. Potem wyjęła mięso i dodała to każdej miseczki po troszeczku. Za chwilę karmiła dzieci, a Jacek poszedł nakarmić bliźniaczki, bo tym jeszcze ciężko było łyżkę utrzymać w dłoni. Gospodyni jemu też nalała , ale wypił rosół, a kluseczki po kryjomu burkowi do miski wyłożył. Ten pożarł je w okamgnieniu.
Jacek jeszcze raz dziękował gospodarzom i obiecał przyjść jeszcze do nich i powiedzieć – czy robotę dostał. – Poczekaj no – powiedział Józef- mieliśmy syna, ale się utopił, podobno go Topielica w wir wciągnęła – jak chcesz damy ci po nim parę portek i koszul. Jacek ucieszył się bardzo, bo nic na zmianę nie miał . Odzież była prosta chłopska, ale czysta i poskładana, zawiązana sznurem na krzyż.- Bóg zapłać za wszystko- zabrał ubranie i poszedł na swoją kwaterę. Tu powykładał wszystko starannie do szafy i wyciągnął siennik. Poszedł do stodoły i nakładł świeżej słomy. Przewietrzył też pasiastą derkę i poduszkę. Po południu rąbał drzewo dla Agaty i ta zadowolona była, że takiego pomocnika los jej zesłał. Agata siedziała na ławeczce i patrzyła jak mu składnie robota idzie, bo nie wiadomo kiedy, pojawił się solidny stos drewna.
Chciał się umyć, ale nie miał mydła. – Ciotko, a może macie kostkę mydła pożyczyć, bo dostałem odzież na zmianę po synu Józefa, a cały oblepiony jestem, a i to co mam teraz na sobie był przeprał. – Zaraz ci przyniosę, a oddawać nie musisz, to mi odrobisz przy okazji.
Agata, była kolejną osobą ze wsi, która polubiła tego smukłego chłopaka, miał w sobie coś ujmującego i czarującego, ale i niepokojącego w oczach jego dostrzegła. Przyniosła mu mydło i powiedziała – napal w piecu to zanim przyjdziesz to zagrzeje się woda do prania. Jacek rozpalił w piecu ponalewał wody do żeleźniaków i poszedł, kąpać się w Pilicy. Ależ to była przyjemność, namoczył się namydlił i umył włosy. Już był czysty – cieszył się chłodną wodą. Usiadł sobie przy dołku w rzece i patrzył na zieloną ważkę jak usiadła my na rękę. Pilica pachniała miętą wodną, która płynęła z jej nurtem, pewnie wyrwali ją chłopaki ganiając z opałką przy brzegu w poszukiwaniu szczupaków.
Nagle – coś chwyciła go za nogę, wciągając w głębię. Zdążył nabrać powietrza, skulił się chwycił trzymającą go dłoń. Poczuł zimno i domyślił się, że to Topielica go wciągnęła. Był silny i odbił się od dna, nurt wody zniósł ich na płyciznę i wtedy zobaczył Topielicę. Pierwsze co wpadło w oczy, to zielone włosy, oczy i brwi. Była szczupła, a skórę miała prawie przezroczystą, bladą, palce długie, które chciały go chwycić, ale to on chwycił ją pierwszy za przeguby i trzymał. Zobaczył niewielką wysepka i ciągnął do niej Topielicę, po płytkiej wodzie. W końcu dotarli do niej i nie zastanawiając się przybliżył swoje usta do jej sinych warg , zaczął wciągać powietrze, aż w końcu załapał wydech Topielicy. Przy swoim wdechu wyciągał siły tych , których oddech załapał. Nie wiedział jak to się dzieje, ale odzyskiwał wtedy moc i nabierał nowej energii. Żywiąc się, nie chciał zabijać, tylko się wzmacniać. Zamknął usta, Topielica leżała bez ruchu, ale odzyskała lekki oddech . Kiedyś miał podobną przygodę z Rusałką, co go zatańczyć na śmierć chciała, ale złapał jej oddech i zostawił wyczerpaną tam, gdzie tańczyli. Pozbierała się po kilku godzinach, ale jeszcze długo odzyskiwała siły. Tu pewnie będzie podobnie. Zostawił Topielicę na wysepce, rozglądnął dookoła , wrócił na brzeg, ubrał się w czyste ubranie i poszedł do domu, jak zaczął nazywać swoją kwaterę. W kuchni na piecu woda już była gorąca, bo ciotka do pieca dokładała,. Wlał wodę do balii i przy pomocy tary jaką dostał od babki wyprał niemiłosiernie brudne ubranie. Patrzyła na tego młodzieńca Agata, jaki był sposobny do wszystkiego i żal jej się zrobiło, ze to nie jej wnuk. Może to tylko złudzenie, taki smutek w oczach ma, widziała już taki – ale może to złudzenie tylko.
Jacek wieczorem poszedł do Helenki, która już czekała na niego. Tym razem poszli nad staw, gdzie kumkały żaby. Usiedli na grobli i patrzyli na zachód słońca.
-Opowiedz o tym ja Srul, kozę kupił i co z tego wynikło-poprosiła Helenka.
Srul nigdy kozy nie miał i nic o nich nie wiedział, tylko tyle, że mleko jest od niej dobre. Poszedł na targ, rozglądnąć się, a może i kupić. Chodził i szukał, żadna mu nie odpowiadała. Bo albo za stara, albo za młoda mu się wydawała, aż w końcu wpadła mu taka w oko, która była nieco inna jak wszystkie. Każdego co przechodził skubała, albo bodła, jak jej ktoś w oko wpadł. Do tego potrafiła stawać na dwóch nogach i chodzić kilka kroków.- O takiej kozy potrzeba mi w Przedborzu- pomyślał i podszedł do starszej kobiety, co sobie z nią już rady nie dawała. Kobieta, tak się ucieszyła, że ktokolwiek, chce to dziwadło kupić , że oddała ją w cenie gęsi, co niezwykle Srula ucieszyło.
Od tej pory, Srul i Koza stworzyli nierozłączną parę. Srul ją wszędzie zabierał ze sobą i najchętniej zabrał by ją do mieszkania, ale Srulowa ostro zaprotestowała, że albo koza, albo ona. W sumie Srulowi, lepiej by było z kozą, ale miał dzieciaki, które kochał nad życie. Właśnie się urodziło szóste i tak, piękne, że postanowił ze Srulową zostać, a kozie komórkę znaleźć. Po wielu staraniach dostał kawałek dachu dla kozuli, prawie na samym końcu Przedborza, koło cmentarza, niedaleko kamieniarza Paruzela. Jak tylko Srul miał wolną chwilę, leciał do kozy i szli w miejsce, gdzie ich nikt nie widział. Uczyła się koza od swojego mistrza, sztuczek i ludzkich obyczajów. W końcu tylko mówić nie umiała, ale liczyła do 20.. 5+5 pytał Żyd, a koza beczała 10 razy, 3+2 a ta – pięknie 5 razy beczała. Przygotowywała Srul kozę do występu na Jarmarku, ale chciał ją nieco na targach przyuczyć do wielkiego tłumu. Nadchodził dzień występu i Srul chciał zacząć z samego rana i kozę prezentować. Wieczorem ją bliżej przyprowadził i nad Pilicą uwiązał, rano przychodzi, a po kozie tylko rogi i kopyta zostały. Nie wiedział, kto mu kozę pożarł, ale podejrzenie padło na wilki, które w tamtym czasie włóczyły się wszędzie, choć niektórzy mówili, że Srula koza u kogoś w kuglu skończyła.
Srul strasznie rozpaczał, bo chciał z pierdzeniem skończyć, ale widać taki los biedaków i nie raz nie dwa z zabrudzonym tyłkiem do domu wracał.
Helenka śmiała się wniebogłosy po opowiadaniu. Słońce już zaszło, ale dzisiaj cieplej było i siedzieli jeszcze, aż księżyc dawał tyle światła, że mogli drogę rozeznać. Szli obok siebie a on trzymał ją za rękę. Zanim doszli do chałupy stanęli i przytulili się do siebie, a on pocałował ją w policzek. Poczuła, że z nim, może iść na koniec świata. Nigdy nie była z nikim, tak blisko. Chciała, aby ta chwila trwała i trwała. Stali tak w srebrnych promieniach księżyca i dopiero pohukiwanie puchacza, wyrwało ich z tego stanu.
– Jutro idę do Szeptuna, przyjdę wieczorem, powiedział cicho. Wracał, za nim brzmiało ujadanie psów po zagrodach. Wszedł, po cichu do izby i położył się. Przychodziły różne mamidła i widziadła, aż stracił poczucie czasu.
Rys. Jerzy Misztela