
Jak to bywało na wakacjach . Od małego dziecka słyszałem o skarbie jaki Gruszczyński znalazł. Zawsze lubiłem dziadka Ignacego ( Misztela) opowieści . Przyjeżdżając jako młody chłopak na wakacje, wszędzie mnie było pełno. Wycięta z leszczyny wędka, wystarczała, aby porządny połów przynieść. Dlatego też poświęcałem na to dużo czasu. Dziadek zawsze chwalił i lubił świeżą rybkę. Kiedyś będąc na połowach z moim kuzynem Tadkiem, udało mi się złapać solidnego szczupaka prawie trzy kilowego. Jeszcze kilka lat dziadek docinał pozostałym, że tylko Jerzyk ryby potrafi łapać, bo szczupaka to trzy razy musiała babcia na patelni smażyć. Jak był słabszy dzień i nic nie brało, nawet kiełbiki, szedłem na łąki Skotnickie . Tutaj zawsze, ktoś był z dzieciaków a to z gęsiami, owcami, krową czy koniem. To tutaj było boisko z bramkami i rozgrywały się najbardziej zacięte i widowiskowe mecze. Jako stoper oczywiście byłem Gorgoniem i wchodziłem ślizgiem, tak że dzisiaj pewnie po paru minutach dostał bym czerwoną kartkę. Na szczęście graliśmy boso, to i na swoje palce trzeba było uważać. Jak nie piłka to gra w pastucha, wyścigi czy berek. Dzieciaki w tamtych czasach nigdy się nie nudziły. Struganie gwizdałek a potem opukiwanie i śpiewanie : Wyleń mi się gwizdołecko, dom Ci grosik na jajecko. Robienie strzał do łuków z trzciny, proc czy innej broni miotającej to normalne zajęcia i dorosłym nawet do głowy nie wpadało, aby to kontrolować. Przychodził jednak taki czas, że się oziębiało i padał deszcz. Zdarzało się, że trwało to po kilka a nawet kilkanaście dni. Wtedy to szwendałem się po obejściu, skakałem z sąsieka na zrzucone snopy. Brałem też cep i próbowałem nieporadnie młócić . Wtedy przychodził dziadek i brał drugi cep i równiutko klep, klep, klep raz za razem. Jak już pomachaliśmy i zaczynały boleć ręce szliśmy do kuchni. To tutaj stał piec chlebowy i odbywało całe życie rodziny.
Przynosiłem wtedy chrust i łamiąc podkładałem do pieca, gdzie zawsze coś się gotowało. Zalewajka, ziemniaki dla świń, czy po prostu woda, która stała w kącie płyty w żeleźniaku. Długo nie wytrzymywałem i wtedy padało pytanie : dziadku a jak to dawniej było. Dziadek uśmiechał wtedy i mówił; masz racje pytaj się, nawet jak by się wydawało, że sytuacja wydaje się beznadziejna. Inaczej się nigdy nie ożenisz. Miał rację bo nigdy z tymi „żeniaczkami” kłopotu nie miałem . Dziadek wyciągał sporta , zapalał i z lubością się zaciągał, wtedy wiedziałem, że zacznie się opowieść. Było to przed wojną zaczął …….. Jedna z takich opowieści przypomniała mi się, przejeżdżając, koło kapliczki między Dębą a Majstrami. Obecnie słabo widoczna, przed rozwidleniem dróg. W dołku pomiędzy lipami pomalowana na biało kryje swoja tajemnicę. Udało mi się dotrzeć do kilku ludzi, bo to co opowiadał dziadek znacznie już zatarło się w pamięci. Kilka osób opowiadało mi o tym, lecz najskładniej opowiedział mi to Pan Zbyszko Strzelczyk z Ręczna. Posłuchajcie , połączonych wersji. We młynie w Stobnicy.
W dawnych czasach młyny napędzane w tej okolicy były wodą. Cały proces odbywał się powoli, często do późna w nocy, wręcz z namaszczeniem. Woda spływała z zalewów na koło młyńskie i stąd pasami transmisyjnymi przenoszona na maszyny. Przyjeżdżając do młyna trzeba było przygotować się na wielogodzinne oczekiwanie. Aby jakoś umilić sobie ten czas, chłopi gromadzili się i opowiadali różne historie, palili papierosy i czasami wypili po kielichu. Kiedyś jeden z nich znacznie podchmielił i zaczął opowiadać o skarbie. Opowiadał jak to jest w okolicy kapliczka, gdzie w głowie figury ma być złoto. Wszyscy zaczęli się śmiać, bo ciekawe jak ją tam włożyć i jakby się tam zmieściło. Opowiadający upierał się przy swoim twierdząc, że jest tam pokaźna ilość złota. Jeden z nich zaczął się z niego wyśmiewać i nabijać. Ciekawe jakby to, ktoś w ten kamień wsadził, szydził. Czary mary, abra kadabra wskakuj złoto do głowy. Stanął na środku i zaczął machać rękoma. Była pełnia księżyca, jeden z chłopów rzucił niedopałek papierosa, który padł na głowę jaki rzucał jego cień i żarzył się na jej środku.
Ale pierdoły opowiadacie powiedział jeden z chłopów i przydepnął kipa. Wszyscy zaczęli się śmiać, tylko Gruszczyński nagle powiedział, że ma dosyć tego czekania i przyjedzie kiedy indziej. Jechał ze Stobnicy do domu ostro poganiając konia, a że nie miały za ciężko to wkrótce znalazł się w domu. Masz mąkę padło ze strony kobiety. Będę miał co lepszego odparł i wziął stojącą pod ścianą łopatę. Wrzucił ją na wóz i nawet nie rozładowywał tych kilku worków zboża, tylko strzelił z bata i za chwilę znikł w ciemności. Co on wymyślił gderała. Mąka się kończy a ten przejażdżki sobie urządza. Znowu trzeba będzie iść na pożyczki, ach te chłopy, opiją się bimbru i w głowach się miesza. Ale nie czuła od niego wódki, ot tak sobie gadała.
Szukanie skarbu.
A tymczasem z wypiekami na twarzy, poganiając konia, aż piana się na nim pojawiła. Chłop dojechał na miejsce. Z bijącym sercem brał łopatę . Cień padał na pole i łatwo było kopać, gdzie wyraźnie padał cień głowy. Wykopał już po biodra a tu nic. Nie poddał się jednak i zaczął kopać w drugim miejscu, gdzie tymczasem przesunął się cień. I tym razem się nie udało. On jednak ukląkł i zaczął się żarliwie modlić, mijały minuty a on ciągle się modlił, zapadł się w modlitwę. Ile to trwało trudno powiedzieć, ale cień świętego znacznie się przesunął. Tym razem przeżegnał miejsce, gdzie zaczął kopać.
Po kilkunastu minutach, coś zachrobotało pod łopatą . Schylił się i wyciągnął kamień, potem drugi trzeci i kolejne. Polne kamienie rzadko się tak gromadzą , nadzieja wstąpiła w Niego ponownie . Jeszcze sztych i jeszcze jeden. Tym razem znowu coś poczuł. pod łopatą. Z zapartym tchem zaczął odkopywać znalezisko.
To był garnek . Z wielkim wysiłkiem wyciągnął go na pole. Otworzył. Snop księżycowego światła padł na złoto i odbił od niego. Mam skarb, mam. Nagle koń zaczął się niespokojnie zachowywać i stawać dęba. Szybko zapakował gar na wóz i odjechał, tak daleko, aż koń się uspokoił. Wrócił piechotą i zakopał doły. Śpieszył się, ale bał się je tak zostawiać. Wsiadł na wóz i wrócił do domu. Wprowadził konia do stajni i porządnie wytarł słomą. Nasypał owsa do żłobu. Schował garnek w słomie i po cichu wszedł do chałupy. Położył się do łóżka, ale nie spał. Za chwilę wstał i poszedł do stodoły, wsunął ręce w słomę i poczuł zimno garnka. Zakopał się w słomę i smacznie zasnął trzymając w objęciach garnek.
Jak konie dęba stawały i co z tego wyszło.
W niedługim czasie wybrał się do Przedborza na Jarmark . Dojeżdżając do kapliczki, przy której znalazł skarb, koń zaczął się niepokoić w końcu stanął dęba. Powtarzało to się, za każdym razem, kiedy tamtędy przejeżdżał. W końcu z tym problemem zwrócił się do księdza i opowiedział całą historię. Dał na mszę, ale na tym się nie skończyły datki na kościół. O tym wydarzeniu proboszcz poinformował biskupa, który osobiście przyjechał do Gruszczyńskich. Co tam mówili nikt nie wie. Faktem jest, że po tym został zamówiony witraż a prawdopodobnie dwa. Jeden z napisem Fundator Józef Gruszczyński i drugi jako dar mieszkańców. Znalazca skarbu ufundował, też wszystko na ołtarz ( serwety, obrusy itd. ). Czy było coś przekazane w gotowiźnie, nie udało się ustalić.
Spotkałem się też z wersją, że ten skarb był schowany w daszku tej kapliczki świętego Antoniego. Ale większość wersji jakie słyszałem mówi o św. Janie Nepomucenie. Tu mówiono zaś o tym, że przy remoncie znaleziono skarb w daszku. Ale może to zupełnie inna historia. Kiedyś poszukam jeszcze innych źródeł. A może, ktoś co wie to poproszę o informację.
Zakończenie.
Jak dotarliście do końca tej opowieści, proszę o pozostawienie jakiegoś śladu w komentarzu – to nic nie kosztuje . Wystarczy jedno nawet słowo. Będę wtedy wiedział czy wzbudziłem Wasze zainteresowanie. Oczywiście jak ktoś coś jeszcze słyszał o tym , niech też się wpisze.
Gruszczyńscy postawili sobie nowy dom na Placówkach, porządny duży z szerokich desek listwowany. Pokryto go dachówką cementową . Przy budowie zadbano i o bezpieczeństwo montując okiennice z robionymi przez kowala zawiasami i zamknięciami. Obok postawiono oborę, stodołę i dużą piwnicę z kamienia.
Dzisiejsze czasy.
Pojechałem do tego opuszczonego obecnie gospodarstwa . Oto co tam zastałem:
Jadę do Gruszczyńskich potomków Józefa, dobrze trafiam bo zastaję dwóch braci. Krzysztof młodszy z braci nie za wiele wie, jak to było z tym skarbem. Coś słyszał, ale więcej od ludzi jak od ojca, który po śmierci matki, ożenił się ponownie i przestał dbać o starą rodzinę. Pytam się o witraż, niestety nic nie wie o nim. Jako dziecko nawet nie wiedział, że to ufundowała jego rodzina. Dowiedział się jako młodzieniec o tym od innych ludzi. Wniósł jednak coś do mojej historii. Opowiadano mu, że na poświęcenie nowego domu zaproszono biskupa i proboszcza. Ojciec jednak schował się wtedy, bo nie chciał ich w ręce całować. Dom poświęcono bez niego. Pan Krzysztof obiecał mi wystąpić do obecnego proboszcza, aby sprawdził w księgach parafialnych daty i to co zostało ufundowane. Oczywiście jak coś się dowie to mi przekaże – a ja Wam.
Spotkałem się też z wersją, że ten skarb był schowany w daszku tej kapliczki świętego Antoniego. Ale większość wersji jakie słyszałem mówi o św. Janie Nepomucenie. Tu mówiono zaś o tym, że przy remoncie znaleziono skarb w daszku. Ale może to zupełnie inna historia. Kiedyś poszukam jeszcze innych źródeł. A może, ktoś co wie to poproszę o informację.
Zakończenie.
Jak dotarliście do końca tej opowieści, proszę o pozostawienie jakiegoś śladu w komentarzu – to nic nie kosztuje . Wystarczy jedno nawet słowo. Będę wtedy wiedział czy wzbudziłem Wasze zainteresowanie. Oczywiście jak ktoś coś jeszcze słyszał o tym , niech też się wpisze.